I zapraszam na recenzję książki, którą otrzymałam od Wydawnictwo GALAKTYKA.
Przyznam Wam szczerze, że w pierwszej chwili gdy spojrzałam na okładkę i opis książki na odwrocie, nie miałam ogromnej ochoty jej czytać.
Opis wydawcy:
Bieganie jako substytut uzależnień? Chcesz wiedzieć, co się dzieje, gdy 30-letni alkoholik bez kondycji, za to ze skłonnością do narkotyków, postanowi zmienić swe życie? Przeczytaj tę książkę.
Mishka Shubaly soczystym, dosadnym językiem opisuje swoje przegrane młodzieńcze lata. „Alkohol – pisze – jest uniwersalnym usprawiedliwieniem: jeśli go nadużywasz, zaczynasz sobie nim tłumaczyć każdy problem”. A problemów miał Shubaly niemało: wstręt do samego siebie, skłonność do autodestrukcji i pogarda dla trzeźwości (która kojarzyła mu się tylko z prześladującymi go lękami, udręką i nieznośną nudą). Gdy autor przypadkiem odkrywa, że bieganie pozwala ujarzmić demony skuteczniej niż burbon z górnej półki, stopniowo odwraca się od dotychczasowego życia i staje się kimś, kim nigdy być nie chciał: biegaczem... I to w dodatku biegaczem ultra. Jeśli bieganie potraktować jako substytut uzależnień, to według niego jest to „najokropniejszy, najbardziej nieznośny i najmniej ekscytujący spośród wszystkich nałogów.
Zaczęłam czytać...
Słowo po słowie, strona po stronie, kartka po kartce i tak w jeden wieczór skończyłam książkę.
Czy to był czas stracony? -Pewnie zapytacie. A ja z czystym sumieniem odpowiem: z pewnością nie!
Książka napisana jest w niezwykle lekki sposób, bardzo humorystycznie, prosto i zrozumiale.
Przez większą część Mishka opowiada nam jak bardzo destrukcyjne życie prowadził.
Na każde pytanie, odpowiedzią był alkohol, na każdy smutek, problem, agresję, złość, najlepszym rozwiązaniem był alkohol. I tak oto w ten sposób alkohol stał się wszystkim.
Z jednego kieliszka, zrobiło się morze wypitego trunku.
Do tego dołączmy jeszcze narkotyki, wydaje się, że nie ma takiej osoby, która by wytrzymała aż tak duże ilości uzależnień, a jednak Shubaly wydaje się być nie do zniszczenia, ale czy na pewno?
Nie dba o nic, nie chce żyć w zgodzie ze Światem, ba on nawet nie chce żyć w zgodzie z samym sobą. Czuje wstręt do siebie, traktuje jak podkategorię człowieka, niezasługująca nawet na uwagę, a co dopiero na coś dobrego od życia.
Mimo wszystko stacza się w dół, bo na trzeźwo jego własne demony ukryte w zakamarkach świadomości, są zbyt niebezpieczne, więc pijąc, ćpając, stacza się jeszcze niżej.
Aż do pewnego momentu, gdy przestaje pić i idzie na badania lekarskie.
Pewnie myślicie, że po takich wojażach jego organizm będzie zniszczony do granic możliwości?
Nic bardziej mylnego. Nawet mimo nierozważnego życia towarzyskiego i seksualnego, brak jakichkolwiek chorób wenerycznych, zęby zdrowe. Niewiarygodne prawda?
Tak też pomyślał właśnie Mishka.
Zaczyna biegać, z każdą chwilą na coraz to dłuższe dystanse, aż staje się to ultra-biegami.
Poznaje nowych ludzi, których prawdopodobnie by unikał, lub nawet nie zauważył gdyby dalej pił.
Stawia sobie poprzeczkę coraz wyżej, pojawia się kontuzja, jednak to go nie zniechęca.
Biega, biega i biega...
To prawda, że z jednego uzależnienia wpada w kolejne. Uzależnia się od biegu, od wysiłku fizycznego, od pokonywanie własnych barier fizycznych.
Podobno, ten kto ma skłonności do szybkiego wpadania w sidła uzależnień, zawsze będzie od czegoś uzależniony.
Nie mi to oceniać, ale czy nie lepszym zamiennikiem jet bieg, aniżeli alkohol, czy narkotyki?
"(...)Zdaję sobie sprawę, że bieganie ultra nie różni się aż tak bardzo od nadużywania narkotyków czy alkoholu. Kiedyś szalałem przez całą noc, padałem o świcie i cały dzień spałem jak zabity. Teraz wstaję o świcie, biegam jak szalony przez cały dzień i całą noc przesypiam jak zabity. Moje dziewczyny nie pojmują, co jest tak fascynującego w bieganiu na długie dystanse – podobnie jak kiedyś nie rozumiały alkoholowych maratonów. Tak jak dawniej, zdarza mi się chodzić chwiejnym krokiem. A jeśli traktujesz swój organizm jako pole do pseudonaukowych eksperymentów, czy to w postaci ultrabiegania, czy ultrapicia, większą część życia przesypiasz, a niemałą z tego co zostaje – cierpisz(...)”.
Moi drodzy, jeśli nie interesujecie się bieganiem, to nie jest Wasza pasja i być może nigdy nią nie będzie, to mimo wszystko polecam Wam tą książkę do przeczytania.
Po co?
A choćby po to abyście mogli zobaczyć- Jezu jak dobrze, że ja sobie nie spieprzyłem tak życia.
Potrzebujecie motywacji? Tu ją znajdziecie.
Chcecie przeczytać coś lekkiego, coś humorystycznego, lub chcecie poczuć prawdziwą więź z autorem i poczuć się tak jakby zwierzał Wam się z życia przyjaciel?
To ta o to książka przypadnie Wam do gustu.
Pozwólcie sobie na to aby poznać Mishke Shubale i jego historię.
Polecam Justyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz